The Elders Scroll Skyrim - Help Select

piątek, 25 kwietnia 2014

Felsaroth- rozdział I

     Słońce chyliło się ku zachodowi. Gniady, śmigły koń Felsaroth’a pędził bez opamiętania przed siebie. Spod jego kopyt tryskała woda i ziemia. Mokre od deszczu równiny nakryte były mglistą pierzyną. W oddali, między kłębami białej zasłony majaczył kontur uciekającego, wielkiego demona.
     -Szybciej!-ryknął Łowca, popędzając konia solidnymi batami z zad.
Zwierzę zarżało i przyspieszyło. Odległość zmniejszała się z każdą sekundą. Mężczyzna z blizną na twarzy zmrużył powieki, sięgnął po łuk i pochylając się nieco w kulbace naciągnął cięciwę. Poczuł tylko jak lotki strzały muskają palce, a potem grot strzały przebił prawy bark ogromnego, włochatego demona Wendigo. Potwór ryknął, odwrócił się i wiedząc, że nie ma szans na ucieczkę zaszarżował na Łowcę. Ten zatrzymał gwałtownie konia i skoczył do góry odbijając się nogami od siodła.
     Wylądował na ziemi, w locie sięgając po miecz. Zamachnął się nim w prowokacyjnym geście. Demon skoczył na niego, młócąc w powietrzu ogromnymi, zaopatrzonymi w szpony łapskami. Masywne szczęki kłapnęły na niego, tryskając śliną na wszystkie strony. Felsaroth uśmiechnął się pod nosem. Spojrzał na zwierzę przenikliwie. Dosłownie czuł krew pulsującą w grubych żyłach kreatury, wielkie, bijące serce, chrapliwy oddech w płucach. Jedna myśl wystarczyła, by zwierzę rzuciło się na ziemię rycząc wściekle. Łypnęło ślepiami zdezorientowane, nie wiedząc co zadało mu tak przenikliwy ból. Runęło ponownie do ataku. Trochę zabawy nie zaszkodzi, pomyślał. Odskoczył na bok, wbił miecz w ziemię, wysunął przed siebie nogę, a potem wyrwał klingę zza pleców i z impetem wpakował ją w kark Wendigo. Istota zawyła żałośnie, a potem w dzikich konwulsjach osunęła się na ziemię i skonała.
     Łowca otarł klingę o kawałek brudnego materiału i schował miecz do pochwy. Poklepał konia po szyi, wskoczył na jego grzbiet i zwrócił się w kierunku Gildii. Spiął wierzchowca i pocwałował w kierunku powrotnym.

wtorek, 22 kwietnia 2014

Garen - rozdział IV

   Dziwne, że ta smarkula w ogóle próbuje.
- Nie masz prawa pamiętać mojego ojca, ani znać go tak dobrze jak ja.  Cóż mogę powiedzieć... Oskarżasz innych i czekasz na słowa pocieszenia. Zmartwię cię, nie zawsze usłyszysz to co chcesz.
   Dziewczyna wciąż trzymała hart i ani myślała przestać. Stała w drzwiach z poważna  miną.
- Młoda miała wybór, a ja nie mogę narzucać wam mojej woli. Zrobiła to co uważała za słuszne,a że skończyło się to tak... Pewnie czekasz na przeprosiny - nie otrzymasz ich. Pogódź się, że śmierć musi nas dosięgnąć, a Tiera wybrała taką drogę.
Wszystko mówiłem tym samym prostym, suchym tonem, jak recytowany po raz wtóry wiersz. Dziewczyna wie co to ból, ale nie panuje nad nim. Wiem, że cierpi, ale co mogę zrobić? Sam mam problemy które napawają bólem i gniewem, ale nie dzielę się nimi z całą Twierdzą.
- Nie rozumiesz! - krzyknęła i podeszła pewnie.
- Nie, właśnie to ty nie rozumiesz. - moje oczy błysnęły gniewem i stały się mocno niebieskie - Pierwsze, nie masz prawa porównywać mnie do ojca. Jesteśmy... Byliśmy innymi ludźmi. Drugie, ona sama chciała iść, myślisz że to ja nakazałem samotną wyprawę? Trzecie, też znam cierpienie i ból, nie jest łatwo - fakt - ale co pozostaje, prócz okiełznania go?
- Jesteś potworem. - wycedziła przez zęby.
- Dobrze! - powiedziałem ukrywając pewien rodzaj szczęścia, mądra słowa. - Dokładnie tak, każdy z nas nim jest. Czasem demony są bardziej ludzkie niż człowiek, a ludzie bardziej potworni niż demony. Możesz mi wymyślać, ale nie doczekasz się przeprosin. Przykro mi, ale musisz sobie radzić.
Ostrożnie wypchnąłem ją s pokoju i zamknąłem drzwi. Chwilę w nie kopała, ale potem ucichło. 
    Siadłem do biurka obok łóżka. Cóż, to najgorsza część bycia Mistrzem Gildii - papierkowa robota.

<Lalima, coś jeszcze? ;) >

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Lalima - rozdział 2

Patrzyła na niego i nie mogła w to wszystko uwierzyć. Nie wiedziała czy mówił poważnie czy też nie, te słowa były ciężkie do zniesienia. Spojrzała na swoje dłonie, a następnie na jego dłoń, która wskazywała swoje drzwi. Zastanawiała się czy on ma w sobie jakiekolwiek emocje, jego w ogóle to nie wzruszyło. Wyprostowała się i kompletnie zapomniała o swoich ranach. To dla niej było nic, w końcu gorsze rzeczy jej się przytrafiały.
- Jesteś mistrzem i nie powinieneś jej puszczać samej. Dobrze wiesz, że łowców jest coraz mniej i nie możemy pozwolić sobie na straty. Ponoć jesteś za nas odpowiedzialny, prawda? - zapytała. Jej głos nie drżał. Mówiła całkowicie spokojnie i poważnie.
- Wyjdź - skomentował jej wypowiedź. Lalima jednak nie dawała za wygraną, to nie było w jej stylu. Zrobiła krok w jego stronę i stanęła twarzą w twarz, nie okazując przy nim żadnego lęku.
- Nie - odpowiedziała twardo - wysłuchaj mnie do końca. Nie możesz być tak oschły. Pamiętasz swojego ojca? Pamiętasz jak uważnie rozmyślał nawet najbardziej błahe decyzje? Tak zachowuje się prawdziwy dowódca. Musisz się jeszcze sporo nauczyć. Zwłaszcza tego, by umieć przyznać się do błędu. A błędem było puszczenie jej samej - patrzyła mu prosto w oczy. Była pewna swych słów. Prawda była w tym, że słowa bolały najbardziej. I czuła, że jej słowa, go dotknęły. Nie miała prawa mówić o jego ojcu, ale musiała. Zawsze mówiła to, co uważała za słuszne czy też prawdziwe.
Nie powinna prawić mu takich morałów. Owszem, mogła tego pożałować. Jednak miała nadzieje, że przemyśli to, co powiedziała.
On stał nieruchomo i surowo się jej przyglądał. Ona cicho westchnęła i pokręciła głową, by następnie powoli się odsunąć i ruszyć w stronę wyjścia.

< Garen? >

Garen - rozdział III

    Powoli spojrzałem na tę dziewczynę, która nie umiała poradzić sobie ze stratą. Patrzyła jakby oczekiwała wytłumaczenia, reakcji, a może współczucia?
- Jako Łowca nie powinnaś dawać ponosić się emocją. - odparłem i delikatnie odczepiłem ją od swojego ubrania. - A teraz... Wypłucz ręce i zrób porządek z tymi ranami.
   Kiedy tylko weszła wyczułem zapach krwi, był tak mocny, że ledwo się powstrzymałem. Nie dała za wygraną patrzyła łzawiącymi oczyma i ciężko oddychała.
 - Czego ode mnie wymagasz? Młoda sama chciała iść, była uparta. Skoro była Łowcą powinna umieć mierzyć swoje możliwości.
- Żartujesz? - spytała poważnie patrząc i zaciskając dłonie, z których na nowo pociekła krew.
- Żartować? Nie, to nie w moim stylu. Mówiłem już, idź.
Nastała głucha cisza, tylko krople ciężkiej krwi kapały na posadzkę z kamienia. Odwróciłem się, jej zachowanie przypomniało mi mnie... Mnie kiedy ojciec odszedł. Emocje to chyba największa kara jaką otrzymał człowiek. Spojrzałem z ukosa, moje oczy znów groźnie błysnęły. Lalima zrobiła krok w tył.
- Nie zrobię ci krzywdy, ale pamiętaj że nie możesz swoim cierpieniem ranić innych. To zawsze kończy się wojną. Zważaj na słowa, bo to one są najpotężniejszą bronią.
    W jednym momencie znalazłem się przy dziewczynie używając teleportacji. Podniosłem jej ręce i chwyciwszy fiolkę z wodą leżąca obok na półce oblałem jej rany. Kobieta cicho syknęła.
- A teraz doprowadź je do porządku. - dodałem poważnie i ruchem dłoni wskazałem drzwi.

<Lalima ? >

Garen - Rozdział II

    Noce są takie bliskie, czemu? Może przez swą samotność, może ciszę? Właściwie nad czym ja myślę? "Dziecko Nocy", wieśniacy z pobliskiej wioski mogliby sobie darować takie tytuły! Skąd im to przyszło do głowy?
    Noc minęła cicho i w miarę spokojnie, dobrze że to już dzień. Powoli wstałem, włócząc nogami do czołgałem się do okna. Światło słońca niewiele zmienia. Czas wstawać. Zdecydowanym ruchem podszedłem do szafy i przebrałem się w to co zwykle. Ledwo otworzyłem drzwi, a przed nimi... Kto by inny - Sarah.
- Czego tu szukasz?
- Mam prawo tu być. - burknęła i zaczęła odchodzić w swoją stronę.
- Czego chcesz? - spytałem zakładając ręce.
- Idę po składniki, te co wczoraj. Mówię ci żebyś wiedział i nie robił rumoru na całą Twierdzę.
- Nigdzie nie idziesz! - podniosłem głos stanowczo. - Widzę, że nie dajesz sobie rady, pójdę do miasta i wezmę co potrzebne, a ty... Ty się stąd nie ruszaj. - chwilę urwałem - Zrozumiano?
Zmierzyła mnie wzrokiem i odeszła wielkimi krokami.
Nic to, więcej roboty. Powędrowałem do pokoju, wziąłem sztylety i łuk, czas odwiedzić te wioskę... Jak ona się nazywała?

Droga minęła w miarę szybko, zważywszy że mogłem przyśpieszyć chód teleportacją. Wolnym ruchem ręki nałożyłem maskę i zacząłem kroczyć w stronę dziedzińca i tym samym - stoisk. Ludzie patrzyli ze strachem i przysłaniając usta szeptali : "Łowca" , "Dziecko Nocy", "Potwór z Twierdzy" i tym podobne. Pierwszy stragan przyciągnął moją uwagę, kępy czarnego bluszczu pływały w brudnym słoiku. Kiedy przystanąłem przy ladzie ludzie uciekli jak przed Demonem.
- Czego tu chcesz Łowco? - burknął gruby i niski sprzedawca z siwymi włosami i wyraźną siwizną.
- Czarny bluszcz. - odparłem krótko i wskazałem słoik.
- Nic nie dostaniesz!
- Nie chcę tego brać, chcę kupić. - powiedziałem starając się mieć przyjazny ton.
- Hym... Dwadzieścia sztuk złota.
- Dwadzieścia? Słoik tego bluszczu powinien kosztować pięć.
- Być może, ale ty odstraszyłeś mi klientów więc dwadzieścia.
Moje oczy groźnie błysnęły, mężczyzna się cofnął.
- Chcesz mnie okradać?
- Nie masz prawa mnie straszyć.
- Ja? Straszę pana? Dam pięć monet, albo dwadzieścia i głowę grubego sprzedawcy. - zasyczałem nieprzyjaźnie.
Sklepikarz spojrzał na swój brzuch i spojrzał mi w oczy.
- Dobra, pięć.
Rzuciwszy monety udałem się w stronę Twierdzy. Droga była prosta, po powrocie dałem Sarah'y czarny bluszcz unikając dłuższych rozmów. Kolejny dzień, czemu mija tak szybko?
    Znów noc, nerwy i stresy wracają. Coraz bardziej martwię się o resztę Łowców. To wszystko jest trudne. Muszę nad sobą panować.

Lalima - rozdział 1

Dzisiejszy dzień, a raczej wieczór Lalima spędziła w twierdzy. Siedziała na parapecie w swoim pokoju, jednocześnie podrzucając swój maleńki sztylet. Księżyc rozświetlał miasto, gdzie żyli normalni ludzie, którzy nawet nie zdawali sobie pojęcia z niebezpieczeństw, jakie kryją się w cieniu. Nie wiedzą, że demony czają się za nimi i tylko czekają na to,by móc ich dopaść. Słabe istoty, które sobie żyją beztrosko. Dzięki nam, łowcą, są dzisiaj bezpieczni i bezmyślnie pozwalają swoim dzieciom biegać po brudnych uliczkach.
Sama pamięta jak z ojcem bawiła się w berka, drąc się na całe miasto. Była taka szczęśliwa, niczego jej nie brakowało. Czuła, że może dotknąć nieba, dopóki ona i jej ojciec, będą trzymali się razem. Oczywiście nic nie trwa wiecznie, życie to w końcu nie bajka. Swoje wręcz porównywała do najgorszych koszmarów. Była samotna, czasami nawet czuła się nikomu niepotrzebna. Już nawet pies miał lepszy los od niej. 
Jej rozmyślania przerwało nagłe wtargnięcie do jej komnaty przez jednego z łowców. Spojrzała się na niego nieznośnie i cicho westchnęła. 
- Co się stało? - spytała, widząc jego niecierpliwą twarz. Mężczyzna był dawno po czterdziestce. Jego włosy delikatnie siwiały. Miała nadzieje, że sama w tak krótkim czasie nie zsiwieje. Lubiła swoje blond włosy.
- Tiera nie żyje, poległa w walce - oznajmił, odwracając od niej  wzrok. Lalima natychmiast wstała i rzuciła sztylet w stronę łowcy. Mały przedmiot przeleciał minimetr od jego twarzy i wbił się w ścianę. 
- Jak to w walce? Ona dopiero ukończyła szkolenie! - wrzasnęła, powstrzymując się od uderzenia mężczyzny. 
- No i stała się pełnoprawnym łowcą demonów - rzekł cicho, na co ta pięścią uderzyła w swoje lustro. Z jej ręki zaczęła lecieć krew, co przyczyniło się krótkiego syknięcia.
- Nie powinna iść sama! Kto jej na to pozwolił? - spojrzała się na niego uważnie. On nie odpowiadał, na co ona użyła swojej mocy. Sprawiła mu psychiczny ból, przez co jego krzyk słychać było na całym piętrzę. Ukląkł bezbronnie, chwytając się za głowę. Błagał o litość, z jego ciała ciekł pot. Puściła go i zapytała raz jeszcze surowo - no kto?!
- Mistrz jej pozwolił. To znaczy na początku jej nie pozwolił, ale ona nalegała... - więcej nie potrzebowała. Wybiegła z pomieszczenia w przeciągu jednej sekundy. 
Nie mogła uwierzyć, że Tiera nie żyła. Dopiero co ukończyła szkolenie, sama jej w tym pomagała. Miała talent do strzelania z łuku, a ogień wytwarzała z zamkniętymi oczyma. Jak mogła tak skończyć, no jak?
Po pięciu minutach odnalazła drzwi do pokoju mistrza. Bez pukania otworzyła drzwi, a ten wydawał się zdziwiony jej przybyciem. Obwiniała go za śmierć dziewczyny, to była jego wina! Spojrzała szybko na swoje ręce, jeszcze ciekła z nich krew. Bez zastanowienia schowała je za plecami i zrobiła jeden spory krok w jego stronę. 
- Dlaczego pozwoliłeś Tierze na samotną wyprawę. Rozumiem, że większość łowców poluje samotnie, ale ona dopiero ukończyła szkolenie! - wykrzyczała mu w twarz. Nie martwiła się naganą z jego strony, uważała go za winnego. Później może pożałować swojego zachowania, ale teraz w głowię miała tylko Tiere. 
On przyglądał sie jej w skupieniu, jakby nad czymś myślał. Może chciał ją przeprosić? Może czuł sie winny? A może zastanawiał się nad tym, w które miejsce trafić ją swoim sztyletem?
Ona jednak nie mogła stać tak spokojnie. Swoimi dłońmi, które splamione były krwią, chwyciła Garena za jego koszulę. 
- Dlaczego? - spytała już ciszej, mając wrażenie, że powoli łzy napływają jej do oczu. 

<Garen? Mam nadzieje, że nei zrobisz jej krzywdy ^^ >

sobota, 5 kwietnia 2014

Garen - rozdział I

   Rankiem przeglądałem księgi, siedząc w swoim pokoju. Wszystko było jak zwykle - o ile  za " jak zwykle" uważa się krzyki potworów z których pobierana jest tkanka, alchemiczne wybuchy  i naukę magii. Tak, w takim razie było jak zwykle.
   Czasami wydaje mi się że Sarah za bardzo stara się mnie przegonić w magii. Cóż to oczywiste, że rodzeństwo rywalizuje, ale ta rywalizacja wydaje się być dla niej niezdrowa. Cóż... Co mogę zrobić? Po śmierci ojca już taka jest. Byłem pogrążony w lekturze, aż usłyszałem zza drzwi, ciche ruchy. "Sarah"- od razu przeszło mi przez głowę. Powoli wyszedłem i uchyliłem bezgłośnie drzwi.
- Gdzie się wybierasz? -s pytałem podparty o skrzydło drzwi.
- Do Jeziora Fenn po składniki. - powiedziała, jakby niezdziwiona moja obecnością.
Spojrzałem na jej plecy, tam gdzie zwykła trzymać łuk było pusto.
- Czemu nie bierzesz łuku?- spytałem marszcząc brwi.
- Poco? Jezioro jest niedaleko, nic mi nie grozi.
- Jesteś pewna?
- Skończ Garen! - krzyknęła.
Wypościłem z ust powietrze i machnąłem ręką. To na pewno nie skończy się niedobrze, czemu Sarah nigdy mnie nie słucha?


   Nie minęło dużo czasu, dziwne uczucie w brzuchu kazało mi zareagować. Wstałem pośpiesznie wziąłem sztylety z uchwytu, pelerynę i idąc pospiesznie zawołałem Kayl'a by poszedł ze mną.
Nie trwało to długo usłyszałem jej stłumiony krzyk z jeziora... Topielec.
- Kayl wyciągnij Sarah'e. - rzekłem i pobiegłem w stronę jeziora.
By przyśpieszyć teleportowałem się co chwilę, wokół pojawiała się wtedy fioletowa łuna, a tam gdzie się pojawiałem widać było ten sam dym. Bez zastanowienia wskoczyłem do Jeziora Fenn. Miałem racje - Topielec. Od razu odczepiłem go od Sarah'y i teleportowałem się na brzeg. Mały, skórzasty, blado niebieski stwór z czarnymi oczyma telepał się bez zastanowienia. Starałem się nie myśleć, że to był kiedyś człowiek... Wyjąłem sztylet i trzymając go za kark zadźgałem demona. Powoli zaczął przybierać ludzką postać, nie mógłbym wytrzymać jeżeli zobaczyłbym kim był. Wrzuciłem zwłoki do jeziora. Powoli podszedłem do Kayl'a, który cucił moją siostrę.
- Sarah, jak zwykle mnie zawiodłaś...- powiedziałem sucho.
Spojrzała na mnie i mierząc moja postać zmrużonymi oczyma szepnęła:
- "Jak zwykle"?
Pokiwałem zrezygnowany głową i podniosłem ją, Kayl stał obok nic nie mówiąc. Dobrze zrobił - nie mam zamiaru by ten szczyl wtrącał mi się w słowo.
- Idziemy.
- A moje składniki? - oburzyła się.
- Pokazałaś, że nie jesteś na tyle dojrzała by robić chociaż to.- mruknąłem i przyciągnąłem ją do siebie. - Mam dość twoich wybryków, czemu mnie nie posłuchałaś?
Sarah zacisnęła usta i odwróciła wzrok.
- Dobrze, skoro nie chcesz nic mówić, to chociaż pomyśl co zrobiłaś i na przyszłość słuchaj się starszego brata.- dodałem już mniej surowo, ale wydaje mi się, że to rozzłościło ją jeszcze bardziej niż poprzednie moje słowa.
W tej napiętej atmosferze doszliśmy do Twierdzy. Zostawiłem Sarah'ę i ostrym wzrokiem przegoniłem Kayl'a.
    Wróciłem do swojego pokoju, rzuciłem pas ze sztyletami i płaszcz. Stanąłem przy oknie i oparłem się o parapet, niedaleko świeciły się światła miasta. Nigdy nie rozumiałem tych ludzi... Ale chyba nawet nie starałem się ich zrozumieć, ani nie chciałem...

                                                                                                                                                       Agata

Sarah - rozdział I

Wyszłam z Twierdzy ruszając w stronę jeziora Fenn, by zebrać potrzebne składniki na eliksir, który umożliwiał oddychanie pod wodą.
Las do którego weszłam był ciemny i trzeba było uważać by nie wpaść w jakąś pułapkę. Szłam jakiś czas, by potem gwałtownie skręcić w lewo. Byłam zdenerwowana, bo Garen chyba ze sto razy przed wyjściem upominał mnie żebym nie robiła czegoś głupiego. To niedorzeczne! Mam już 20 lat, a on - Wielki Mistrz Gildii - musi pilnować swojej małej siostrzyczki, która nie osiągnie nic w życiu, by nie przyniosła mu wstydu. Gdyby nie to, że jestem młodsza i, że jestem kobietą to ja zajęłabym miejsce ojca, a nie ten pyszałkowaty narcyz.
Po paru minutach pogrążona w myślach dotarłam na miejsce. Jezioro położone było na małej polance. Podeszłam do tafli wody i spojrzałam w nią. Składniki, które były mi potrzebne od razu rozbłysły jasnym światłem. Bez wahania włożyłam rękę pod wodę i złapałam za czarny bluszcz. Nagle zaczęło mnie wciągać pod taflę jeziora. Blada ręka złapała moją. Zaczęłam się szamotać próbując wydostać się z uścisku Topielca, lecz na próżno. Pod wodą trudno było chwycić rękojeść sztyletu. Ze względu na to, że miałam iść tylko po roślinę, a w okolicach Twierdzy rzadko pojawiają się demony nie zabrałam ze sobą łuku. Czułam, że brakuje mi już powietrza w płucach, a demon płynął jeszcze głębiej. Powoli traciłam przytomność, ale usłyszałam stłumiony krzyk. Jakaś postać skoczyła w wodę i odciągnęła ode mnie potwora. Inne ręce złapały mnie za ramiona i wyciągnęły na powierzchnię. Poczułam twardą glebę pod plecami. Lekkie uderzanie w twarz trochę mnie otrzeżwiło. Powoli zaczęłam otwierać oczy. Na samym początku obraz był lekko zamazany, ale po chwili zobaczyłam nachylającego się nade mną chłopaka. Miał może z 20 lat, czarne włosy i zielone oczy. Gdy zobaczył, że otworzyłam oczy odetchnął z ulgą i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Sarah, jak zwykle mnie zawiodłaś... - usłyszałam tak dobrze mi znany głos... Głos mojego brata.

<Garen?>


Paulcia